poniedziałek, 28 sierpnia 2017

|2|

Z każdej strony podchodzili ludzie. Naliczyłam 11, więc ktoś jeszcze brakuje. Wszyscy witali się z Elle jakimiś przytulasami, a mnie bezczelnie omijali.
Auć.
-Na kogo czekamy? - głupio spytałam Elle. Nikogo nie znam, więc jego imię mi nie pomoże.
-Harrego, zaraz będzie - odparła a ja przytaknęłam jej. Po naprawdę krótkiej chwili z domu w którym widziałam chłopaka na parapecie wyszedł Harry jak mniemam. Był cholernie wysoki. Miał zgrabniejsze nogi od wszystkich tu zebranych. Na sobie miał czarną bluzę przez głowę, tak jak ja, czarne rurki, tak jak ja i czarne superstary też jak ja. TO BYŁO BARDZO DZIWNE. Jego twarz była ostra, w każdym tego słowa znaczeniu. A na jego głowie toczyła się istna wojna. Brązowe loczki były roztrzepane w każdym możliwym kierunku, co bardzo do niego pasowało. Pewnym krokiem podszedł do reszty osób i jako jedyny z nich tylko uścisnął rękę Elle, a mnie obrzucił dziwnym spojrzeniem. Takim dalekim, jakby nieobecnym.
- Ludzie to jest Josephine... - i w tym momencie szturchnęłam  ją w bok i spojrzałam wymownie na nią.
- to znaczy Josie, moja kuzynka - a ja niezdarnie pomachałam reszcie. Każdy odpowiedział uśmiechem oprócz chłopaka z okna. Podeszłam do każdego po kolei i przedstawiali się po kolei. Pierwszy był chłopak o ciemnych włosach wręcz czarnych opadających delikatnie na jego spokojną twarz.
-Joe - podał mi rękę a ja delikatnie ją uścisnęłam. Następny był o wiele lepiej zbudowany szatyn, z pięknymi ciemnymi oczami.
-Ryan - szybko mnie przytulił, spoglądając na Elle. Następnie podeszłam do dziewczyny o krótkich brązowych włosach i podobnego koloru oczu.
-Ellie - również mnie przytuliła, lecz czuła lekką niepewność, szło to wyczuć, nie dosłownie.
Dalej stała dziewczyna o niebieskich włosach z zielonymi przebłyskami. Od razu przyciągnęła mnie do siebie, do przyjacielskiego uścisku. Nie powiem speszyło mnie to lekko. Na ucho wyszeptała mi "Ashley" więc zgaduje, że to jej imię. Dalej stał naprawdę przystojny chłopak, był również szatynem, a jego oczy przybrały kolor ciemnego brązu.
-Christoffer, ale mów mi Chris - uśmiechnął się szarmancko i lekko uścisnął moją dłoń. Zbyt romantycznie jak dla mnie. Za nim stało trzech chłopaków z jak mniemam ich dziewczynami.
- Louis i Sophia, Niall i Renee i Liam i Lily - przedstawiła nas sobie Elle. Uśmiechnęłam się do nich i mój wzrok powędrował na wielką burzę loków po mojej lewej stronie. Podeszłam do niego trzymając odpowiedni dystans.
-Możesz podejść, nie gryzę - odpowiedział, a ja przysięgam, że lekko się uśmiechnął i puścił mi oczko. Podeszłam do niego a chwilę później usłyszałam pisk Elle, że już idziemy. Każdy szedł za nią i Ryanem, który mocno trzymał ją w talii. Zostałam na tyle z Harrym.
-Jestem Harry - rzucił, nie odrywając wzroku od swoich czarnych superstarów dokładnie takich jakie mam ja.
-Jo, Josie nawet moje drugie imię jest lepsze niż Josephine - westchnęłam i kątem oka zerknęłam na chłopaka.
-Jakie jest twoje drugie imię? - spytał, a do moich nozdrzy dostał się zapach drogiej wody kolońskiej, połączony z subtelną nutką brzoskwini. Dziwne połączenie, ale pachnie ładnie. Każdy z nich miał przypisany charakterystyczny zapach do siebie. Joe pachniał jak papierosy i mięta, bardzo intensywna, Ryan za to pachniał benzyną i mocnym dezodorantem, drażniącym w nos. Ellie była uosobieniem wanilii, a  od Ashley było czuć pomarańcze. Elle pachniała bardzo podobnie do ciasta czekoladowego. Chris na pewno wylewał na siebie wiadro drażniącej wody kolońskiej, gdyż było go czuć z kilometra. Pary na końcu pachniały podobnie. Louis i Sophia jabłkiem, Niall i Renee truskawkami,a Liam i Lily świeżo pieczonymi piernikami.
-Hazel - odpowiedziałam po chwili.
-Ładnie - rzucone od niechcenia. - Pasuje ci do oczu - nie wiem czy to był żałosny tekst na podryw czy inne chujstwo, ale nie odpowiedziałam.
-Dzięki - to było jedyne co chciałam mu odpowiedzieć w tamtym momencie.
-Czemu tu przyjechałaś? - spytał znów a ja chwyciłam swoje skronie, po czym założyłam kaptur bluzy.
-Za dużo pytasz - odpowiedziałam i przyśpieszyłam żeby dogonić Ellie, która szła sama. Paręnaście minut później staliśmy przy jakimś parku, który szczerze powiedziawszy nie wywołał na mnie żadnego zachwytu ani nic.
-Nie ładnie uciekać jak się z kimś rozmawia - zapach wody kolońskiej połączony z brzoskwiniami uderzył we mnie. Harry szepnął na moje ucho - to bardzo niekulturalne - dodał po chwili, a kiedy się odwróciłam już go nie było.
Co do chuja?
Wzruszyłam ramionami i znowu odgarnęłam te włosy. Były dzisiaj wyjątkowo irytujące. Wszyscy ruszyli do przodu więc poszłam za nimi. Usiedli pod jakimś gigantycznym drzewem, które było bardzo dziwne. Żadne drzewa nie są tak kurewsko wielkie. Usiadłam opierając się o drzewo tak, żeby widzieć każdego. Trzy a w zasadzie cztery pary usiadły blisko siebie i zaczęły się miziać.
Rzyg rzyg rzyg
Wszyscy siedzieli w dosyć niechlujnym kółku. Widać, że są zżyci ze sobą. Nie pasuję tu. Siedzieli i się śmiali, jak normalni przyjaciele. Każdy z ich uśmiechów był szczery i bardzo ładny. Tylko ja siedziałam opierając głowę o pień i patrząc na wędrówkę słońca. Niebo było takie odległe i niedostępne, zakazany owoc, którego tak bardzo pragniesz. Niesamowite jak chmury przekazują emocje. Dynamika, kształt czy kolor, tak dużo rzeczy można z nich wyczytać. Odpłynęłam totalnie. Usiadłam tak, że po drugiej stronie konara siedziała cała grupa. Nie mogli mnie dostrzec. Mogłam być sama ze swoimi myślami. Zamknęłam oczy i myślałam o niebie. Kształtach chmur, żywych i przygaszonych kolorach. Nagle poczułam oddech na swoim policzku. Szybko się otrząsnęłam i usiadłam prosto, jakby ktoś wsadził mi kija w dupę.
-Twoja kuzynka powiedziała czemu tu jesteś - uduszę ją - i serio przespałaś się z najlepszym przyjacielem, żeby stracić dziewictwo? - uduszę ją, zasztyletuję, zapierdole z premedytacją. Wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Schowałam twarz w dłoniach.
-Tak, ale i tak nie byłam z chłopakiem dla którego właśnie je straciłam - odparłam obojętnie. - byłam za gruba - dopowiedziałam widząc zakłopotanie na twarzy chłopaka. Nie wiem po co mówię mu te rzeczy, może po prostu, żeby nie dusić tego w sobie. Stwierdziłam, że to najlepsze wytłumaczenie na tamtą chwilę. Z moich ust wydobył się cichy, stłumiony śmiech.
-Jesteś chuda - stwierdził lustrując mnie od góry do dołu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały oboje odwróciliśmy wzrok. To było po prostu niezręczne.
-Czemu nie siedzisz tam? - spytał delikatnie wskazując za siebie. Jezus on naprawdę zadaje za dużo pytań.
-Mogę zapytać cię o to samo - nawet nie obdarzyłam go spojrzeniem. Jest irytujący i zbyt ciekawski. Co z tego, że wygląda i pachnie zajebiście. Jego charakter mi nie leży. Siedzieliśmy tak sobie pod tym drzewem w tej kurewsko niezręcznej ciszy. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę, uciekając jak najdalej od tego dziwnego człowieka. Chociaż jedno pytanie siedziało mi w głowie. Ciekawi mnie to, ale ja nie jestem wścibska. Tak bardzo mnie to ciekawi.
-Czemu siedzisz tak często na parapecie? - zapytałam i od razu zakryłam usta ręką. Harry musiał to zauważyć bo lekko się zaśmiał. Boże wstyd mi za siebie.
-Patrzyłem na ciebie - powiedział zupełnie poważnie. Moja twarz zrobiła coś dziwnego i zaczęła mnie niemiłosiernie palić. Zaraz się uduszę za tą wścibskość. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że wyglądam teraz przekomicznie z naciągniętym kapturem tak mocno, aby zakryć czerwone, palące rumieńce na policzkach. Harry znowu się zaśmiał. To niemiłe śmieje się z mojej głupoty.
-Jesteś urocza - odpowiedział dosłownie dmuchając w mój policzek i zniknął. DZIĘKI BOGU. Jaki ten chłopak jest dziwny. Niezauważalnie zbliżyłam się do grupy siedzącej po drugiej stronie tego drzewa, ale nadal zachowywałam dystans.
- Josephine nie chowaj się za tym drzewem - mam wielką ochotę go udusić. Każdy skierował swoje spojrzenie na mnie co było niesamowicie stresujące. Josie pewność siebie wróć. Dosyć niezdarnie wstałam i zajęłam miejsce jak najdalej tego przystojnego dziwaka, więc wylądowałam obok Joe i Ashley. Wlepiałam wzrok w Harrego, ale nie taki "o boże miej moje dzieci" tylko "zabiję cię w ciemnej wąskiej uliczce". Chłopak wydawał sobie z tego nic nie robić, co również mnie denerwowało.
-Josie, halo - przed twarzą machała duża, ręka. Chwilę później znowu się wyprostowałam. Owa ręka należała do Joe. Chłopak uśmiechnął się kiedy wymieniłam z nim spojrzenia.
-Hmm? - lekko przygryzłam dolną wargę. Joe to zauważył niestety. Momencik, czy on mi się patrzy na usta? Nie, on na pewno tego nie zrobił, a ty jesteś chora i masz przewidzenia. Chłopak zaczął coś do mnie mówić, ale ja go nie słuchałam. Za dużo osób, nie potrafię się skupić, nic zrobić. Chyba boję się ludzi, to choroba. Wstałam gwałtownie, co zwróciło jeszcze większą uwagę na moją osobę. Jakby tych wszystkich upokorzeń było mało to Harry wlepiał we mnie wzrok, a na twarzy malował się bezczelny uśmiech.
-Przepraszam, ja muszę, ja już pójdę - w głowie właśnie zabijałam siebie za to. Szybkim krokiem opuściłam ten cholerny park z nienaturalnie ogromnym drzewem i ruszyłam dalej przez ulicę. Na szczęście pamiętałam drogę, chociaż to potrafię zrobić. Szłam tak szybko, że prawie potykałam się o swoje nogi, niezręczne sytuacje towarzyskie są jedną z moich wielu słabości. Wpadłam do domu i od razu ruszyłam do ciemnoszarego pokoju, który był moją jedyną ucieczką. Kiedy już otulała mnie ciemność pomieszczenia przekręciłam kluczyk.
Pierdolcie się nie wejdziecie.
Oczywiście moje myśli powędrowały do okna. Otworzyłam je na oścież i usiadłam na zewnętrznej części parapetu. Spojrzałam przed siebie. Ten idiota siedział dokładnie w tym samym miejscu, patrząc na mnie.
-Widzimy się jutro - powiedział, a ja nic nie powiedziałam po prostu się poddałam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Koniec 2 rozdziału. Mam wenę, podoba mi się. Opowiadanie może być długie, ale nie chcę robić wszystkiego na siłę:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

|8|

*poniedziałek 5;50* Nie mogłam spać. Sięgnęłam po telefon i sprawdziłam portale społecznościowe. Moi dawni znajomi nie utrzymywali już ze m...